niedziela, 24 kwietnia 2011

Mam ochotę coś tu napisać, ale sama nie wiem co. Znowu będę na wszystko narzekać. Tak, wiem, nie radzę sobie z obecną sytuacją. Sama sobie ją komplikuję, bo powinnam jasno się określić czego chcę. Ale tak nie potrafię... Robię wszystko wbrew sobie. Czy to jest dobre? Wątpię. Gdyby mnie ktoś jakiś czas temu uprzedził, że tak będzie, nigdy bym się na to nie zgodziła. No ale gdybać sobie można, a z obecną sytuacją trzeba sobie jakoś radzić. Ciągle sobie powtarzam "jakoś to będzie". Zaczyna mnie to wkurzać i chyba nie tylko mnie. Wybaczcie, że przeze mnie tak się denerwujecie, nie wiem co we mnie wstąpiło. Nie chcę pewnych rzeczy robić, mówić, a sama do nich doprowadzam. Robię z igły widły a w efekcie żałuję. Ale dam radę. Nie "wszystko się jakoś ułoży". Sama to poukładam.

Poza tym to mamy święta tak w ogóle. Dziwne. Tych akurat nigdy nie "czuję". Są takie, hm... sama nie umiem określić.
W środę znowu do szkoły. Ostatni dzień nauki, bo w czwartek dni otwarte, piątek - zakończenie. Przeżyjemy... :) nie chcę tu znowu o maturze wspominać, bo już mnie irytuje ten temat. Ale z jednego się cieszę - mam w końcu prezentację! Dupna bo dupna, ale jest i to się liczy. Byle dotrwać do 23-go, czyli ostatniej matury. Damy radę! Bo w końcu mam cel, do którego dążę, w sumie nie sama. Nie mogę się już tego doczekać. Co prawda przez to posypie się kilka "przyziemnych" spraw, ale trudno... coś kosztem czegoś. Nie chcę już więcej narzekać.

Na koniec wrzucę jakieś zdjęcie, z środy bodajże, czyli wypadu na rolki. Mówiąc jaśniej: ja na rolkach, A. na rowerku :-)





Do "usłyszenia" (-;

czwartek, 14 kwietnia 2011

Dobija mnie aktualna sytuacja.
Do matury pozostało niewiele dni. I ogarnia mnie coraz większe lenistwo. Wiem, że muszę zrobić masę rzeczy, że nie da się ich zostawić na później, a mimo to dalej ich nie robię. Kompletnie brakuje mi motywacji. Do tego nie cieszy mnie fakt, że już 29.04 kończę szkołę. Dziwnie będzie wstać rano nie musząc zbierać się do szkoły, jechać rowerkiem na przystanek... Kiedy to wszystko minęło? Kończy się ta błoga sielanka, zaczyna robić się poważnie... Nie chcę tego. Mimo, że strasznie narzekałam na tę szkołę to nie chcę z niej odchodzić. Przyzwyczaiłam się do tych obowiązków, "nauki". Ciężko będzie się z tym rozstać. Tak samo jak i z innymi rzeczami, za którymi dalej tęsknie, mimo że skończyły się już "wieki" temu. Zbyt łatwo przywiązuję się do wielu rzeczy i jestem aż za bardzo sentymentalna. Tak myślę. Teraz będę non stop narzekać i ubolewać nad końcem szkoły. Chociaż nie zawsze było kolorowo, zaliczam ten czas do tych pozytywnych. Aż mi głupio tak pisać! Ja? Już kończę szkołę? JA?! Kto by pomyślał... jak ten czas szybko leci. A ja dalej czuję się jak głupi "dzieciak", nie mogę się przestawić na obecną sytuację. To dla mnie trochę za dużo...

Przy okazji dalej nie mogę poradzić sobie z pewną sprawą. Irytuje mnie to, że przez jedną osobę i jedną sytuację wszystko się tak potoczyło. Szkoda, naprawdę. Ale to także i moja wina, sama mogłam coś zrobić, zdziałać, żeby było inaczej. Ale cóż, człowiek głupi i nie myśli o tym, co będzie kiedyś. Myśli, że wszystko się "jakoś ułoży". Niestety nie. Muszę uważać na słowa, zachowanie, by nie powtórzyć jeszcze raz tego błędu. Szkoda, że aktualnego nie da się naprawić. Bynajmniej nie mam na tyle odwagi a przeżałować tego nie potrafię. I kto mnie zrozumie? Chyba nikt. Bo sama siebie czasami nie rozumiem. O co mi właściwie chodzi?

Czekam tylko niecierpliwie na lipiec. Niewiele zostało... i to mnie cieszy. Bardzo. :)